poniedziałek, 3 marca 2014

Rozdział 3.

Jeśli Ci się podoba to skomentuj i dodaj się do informowanych!
_______________

Kiedy weszłam do kuchni na śniadanie, moja rodzina umilkła. Ruszyłam prosto do ekspresu.
Matka podbiegła do mnie, chwyciła mnie za ręce i odwróciła przodem do siebie.
- Och, kotku, wyglądasz zjawiskowo - powiedziała i ucałowała mnie w oba policzki.
- To tylko spódnica, mamo. - Wyrwałam się jej. - Nie przesadzaj.
Wzięłam kubek z szafki i nalałam sobie kawy. W ostatniej chwili udało mi się odsunąć na bok
długie włosy, zanim jasne loki zanurzyły się w brązowej cieczy.
Zayn rzucił mi batonik proteinowy, próbując ukryć drwiący uśmieszek.
„Zdrajca", wyszeptałam bezgłośnie, siadając przy stole. Po dwóch kęsach zauważyłam, że ojciec
cały czas gapi się na mnie.
- Co? - spytałam z pełnymi ustami.
Zakaszlał i zamrugał kilka razy. Spojrzał na matkę, potem znów na mnie.
- Przepraszam, Rose. Chyba się nie spodziewałem, że weźmiesz sobie sugestie mamy do serca.
Matka posłała mu złe spojrzenie. Ojciec poprawił się niespokojnie na krześle i rozłożył „Times
Post".
- Wyglądasz dość ponętnie.
- Ponętnie? - Mój głos wzniósł się o kilka oktaw. Kubek z kawą zadrżał w mojej dłoni.
Zayn zakrztusił się ciastkiem i złapał szklankę soku pomarańczowego.
Ojciec uniósł gazetę, żeby zasłonić twarz, a matka poklepała mnie po dłoni. Pozwoliłam sobie na
jedno wściekłe spojrzenie w jej stronę, po czym zajęłam się swoją kawą.
Reszta śniadania upłynęła w niezręcznym milczeniu. Tato czytał i próbował unikać kontaktu
wzrokowego ze mną i z matką. Mama wciąż posyłała mi spojrzenia dodające otuchy, które ja
zbywałam zimną obojętnością. Zayn ignorował nas, z zadowoleniem wcinając ciastko. Wychyliłam
ostatni łyk kawy.
- Chodź, Z.
Zayn zerwał się z krzesła i złapał kurtkę w drodze do do garażu.
- Powodzenia, Ros! - zawołał ojciec, kiedy ruszyłam za młodszym bratem do drzwi.
Nie odpowiedziałam. Zwykle nie mogłam doczekać się szkoły. Dzisiaj mnie przerażała.
- Leo! - Usłyszałam podniesiony głos matki, kiedy wychodziłam. Zatrzasnęłam za sobą
drzwi.
- Mogę prowadzić? - Spojrzenie Zayn było pełne nadziei.
- Nie - powiedziałam, idąc w stronę miejsca kierowcy w dżipie.
Zayn przytrzymał się deski rozdzielczej, kiedy z piskiem wyjechałam z podjazdu. Kabinę
wypełnił zapach palonej gumy. Gdy wyprzedziłam trzeci samochód, mój brat spojrzał na mnie ze
złością, szamocząc się z pasem bezpieczeństwa.
- Nawet jeśli rajstopy sprawiają, że masz ochotę się zabić, to nie znaczy, że ja też chcę umrzeć.
- Nie mam na sobie rajstop - wycedziłam przez zęby, wyprzedzając kolejne auto.
Zayn uniósł brwi.
- Nie masz? Czy to nie jest, bo ja wiem, nieskromne czy coś?
Wyszczerzył do mnie zęby, ale mordercze spojrzenie, które mu posłałam, kazało mu się skulić na
siedzeniu. Kiedy dojechaliśmy na parking Górskiego Liceum, był blady jak duch.
- Chyba poproszę Harrego, żeby odwiózł mnie po szkole - oświadczył i zatrzasnął za sobą
drzwiczki.
Kiedy zauważyłam, jak zbielały mi kostki od ściskania kierownicy, wzięłam głęboki oddech.
To tylko ciuchy, Ros. Przecież mama nie kazała ci zrobić sobie sztucznych cycków.
Zadrżałam, mając nadzieję, że tego rodzaju pomysł nie wpadnie Naomi do głowy.
Lucy dołączyła do mnie w połowie parkingu. Z szeroko otwartymi oczami obejrzała mnie od
stóp do głów.
- Co się stało?
- Dystynkcja - burknęłam, nie zatrzymując się.
- Hę? - Drobne, kasztanowe loki podskakiwały wokół jej głowy, kiedy truchtała obok mnie.
- Okazuje się, że bycie samicą alfa polega nie tylko na walce z Poszukiwaczami - odparłam. -
Przynajmniej według Darcy i mojej matki.
- Naomi znów próbuje zrobić z ciebie laskę? - spytała. - Czemu tym razem uległaś?
- Bo tym razem nie żartuje. - Poprawiłam pasek spódnicy, żałując, że nie mam dżinsów. -
Podobnie jak Darcy.
- Więc chyba lepiej ich posłuchać. - Luce wzruszyła ramionami. Mijałyśmy właśnie internaty
przypominające alpejskie domki, z których wysypywali się zaspani uczniowie ludzkiej rasy.
- Dzięki za wsparcie. - Nie mogłam pojąć, jak właściwie ma leżeć ta spódnica, więc przestałam ją
poprawiać.W milczeniu weszłyśmy do szkoły i ruszyłyśmy korytarzem w stronę długiego rzędu
szafek ostatnich klas. Zapach szkoły, który witał mnie co dzień, się zmienił. Ostra metaliczna woń
szafek, drażniący smród pasty do podłóg, rywalizujący ze świeżością cedrowych belek stropu - to
wszystko było znajome, ale brakowało zapachu strachu, który zwykle sączył się z ciał ludzi.
Zamiast strachu czułam ciekawość, zaskoczenie - dziwna reakcja u mieszkańców internatów,
których życie było starannie oddzielone od życia Opiekunów i Strażników. Wspólne mieliśmy tylko
lekcje. Czułam na sobie ich spojrzenia, kiedy szłyśmy przez tłum uczniów rozpychających się w
korytarzu, i te spojrzenia wytrącały mnie z równowagi.
- Wszyscy się gapią? - Starałam się, żeby mój głos nie brzmiał nerwowo.
- Aha. W zasadzie wszyscy.
- O Boże - jęknęłam, mocniej ściskając pasek torby.
- Ale przynajmniej wyglądasz wystrzałowo. - Jej wesoła odpowiedź sprawiła, że ścisnął mi się
żołądek.
- Proszę cię, nie mów do mnie takich rzeczy. Nigdy. -Dlaczego matka mi to zrobiła? Czułam się
jak główna atrakcja gabinetu osobliwości w wesołym miasteczku.
- Przepraszam - powiedziała Lucy, bawiąc się kolorowymi metalowymi bransoletkami, które
pobrzękiwały na jej ręce.
Schowałam do szafki pracę domową i wyjęłam książki potrzebne na pierwszej i drugiej lekcji.
Harmider na korytarzu przycichł, zmieniając się w pomruk zaciekawionych szeptów, a Lucy,
opierająca się od niechcenia o szafkę, wyprostowała się nagle.
Wiedziałam, co to oznacza. On był w pobliżu. Zawiesiłam torbę na ramieniu, zatrzasnęłam
drzwiczki szafki i rozzłościłam się na samą siebie, że moje serce przyspieszyło, kiedy rozglądałam
się za Liamem Paynem.
Tłum rozstąpił się przed klanem Ogień Nocy z samcem iilla na czele. Liam, w towarzystwie Perrie,
Louisa, Jade i Justina zdawał się płynąć korytarzem. Poruszał się, jakby szkoła była jego
własnością. Strzelał oczami na obie strony - były cały czas wilcze, cały czas drapieżne.
Założę się, że jego nikt nigdy nie usiłował przerobić na laskę.
Kiedy Liam mnie zobaczył, na jego ustach pojawił się krzywy uśmieszek. Stałam nieruchomo,
odwzajemniając jego wyzywające spojrzenie. Lucy przysunęła się do mnie. Czułam na ramieniu jej
oddech.
Wszelki ruch w korytarzu ustał. Spojrzenia były wbite w naszą dwójkę, usta szeptały do uszu.
Kątem oka dostrzegłam poruszenie z prawej strony. Z tłumu uczniów wyłonili się Harry, Zayn
i Demi, i zajęli strategiczne pozycje obok Lucy. Wyprostowałam się jak świeca.
Nie ty jeden jesteś alfą, co?
Liam zmrużył oczy, patrząc na wilki z Płomienia Nocy za moimi plecami. Z jego gardła wyrwał się
krótki śmiech.
- Może jednak odwołasz swoich żołnierzy, Lilio*? -Zerknęłam na wilki z Ognia Nocy. Jak strażnicy stali wokół swojego przywódcy.
- A ty niby chodzisz bez obstawy? - Oparłam się plecami o szafkę.
Jego śmiech zmienił się, zaczął przypominać cichy warkot. Liam spojrzał na Perrie.
- Spadajcie stąd. Muszę porozmawiać z Rose. Sam.
Stojąca po jego prawej blond dziewczyna napięła się, ale posłusznie się odwróciła i
ruszyła w kierunku świetlicy. Pozostałe trzy wilki poszły za nią, choć Justin obejrzał się jeszcze na
swojego alfę, zanim wszyscy wtopili się w tłum.
Liam uniósł brew. Skinęłam głową.
- Lucy, zobaczymy się na lekcji.
Usłyszałam szelest jej loków, kiedy poderwała głowę. Ruszyła do klasy. Kątem oka zobaczyłam,
że Harry i Demi pochylają się i szepczą jej coś do ucha, idąc za nią. Czekałam, ale oczy Liama wciąż
wpatrywały się w coś nad moim ramieniem. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Zayn wciąż stoi za
mną.
- Ty też. Sio.
Mój brat pochylił głowę i popędził za resztą naszego klanu.
Liam znów się roześmiał.
- Troskliwy braciszek, co?
- Nieważne. - Założyłam ręce na piersi. - Co to za popisy, Liam? Pół szkoły się na nas gapi.
Wzruszył ramionami.
- Zawsze nas obserwują. Boją się nas. I tak powinno być.
Zacisnęłam usta w cienką kreskę, ale nie odpowiedziałam.
- Nowy image - powiedział, powoli mnie lustrując. Niech cię szlag, mamo.
Niechętnie kiwnęłam głową i spuściłam oczy. Palce Liama chwyciły mój podbródek i uniosły moją
twarz. Kiedy na niego spojrzałam, miał na twarzy swój najbardziej uroczy uśmiech. Wyrwałam się z
jego chwytu. Cichy, miękki warkot wydobył się z jego piersi.
- Spokojnie, dziewczyno.
- Wygląd nie ma znaczenia. - Przycisnęłam się mocniej do szafki. - Przestań się mną bawić.
Dobrze wiesz, kim jestem.
- Jasne - mruknął. - I za to cię lubię.
Zacisnęłam zęby, walcząc z buzującym ciepłem, które wywoływał we mnie ten młody alfa i
które wypełniało mnie od palców stóp po czubek głowy.
- Jestem odporna na twoje wdzięki - skłamałam. -Skończ z tą szopką, Liam. Czego chcesz?
- Oj, przestań, Rose - Roześmiał się. - Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Właśnie. Przyjaciółmi. - Pozwoliłam, by to słowo przez chwilę wisiało między nami. - Do
trzydziestego pierwszego października. Potem wszystko się zmieni. Takie są zasady. Ale to ty
zachowujesz się dzisiaj jak jeleń w rui. Po prostu powiedz mi, o co chodzi.
Wstrzymałam oddech, zastanawiając się, czy nie przesadziłam. Ale nie usłyszałam gniewnej
odpowiedzi, a przez chwilę w jego oczach dostrzegłam czułość.
- Opiekunowie strasznie naciskają - powiedział. -Mam dość tego, że ciągle patrzą mi na ręce. I
zastanawiam się, czy nie miałabyś ochoty czegoś z tym zrobić.
Czekałam na żart. Nie doczekałam się.
- Cz-czego? - wyjąkałam w końcu. Zrobił niepewny krok w moją stronę.
- Co ich ugryzło? - wymruczał, pochylając się nade mną. Oddychanie stało się wyzwaniem.
Panuję nad sobą. Panuję nad sobą.
- Unia. Nowy klan - wymamrotałam. Był tak blisko, że widziałam srebrne plamki w jego piwnych  oczach.
Liam skinął głową. Jego uśmiech się poszerzył.
- A od kogo zależy sukces albo porażka tej unii? Serce tłukło mi się o żebra.
- Od nas.
- No właśnie. - Wyprostował się i znów mogłam oddychać. - Więc pomyślałem, że moglibyśmy
coś w tej sprawie zrobić.
- Na przykład co? - Zobaczyłam, że jego szyja i barki napinają się, i omal nie zadrżałam. Jest
zdenerwowany. Co jest w stanie zdenerwować Liama?
- Na przykład spędzać razem więcej czasu. Postarać się, żeby klan był lojalny wobec nas, a nie
starszych -powiedział. - Może przekonać naszych przyjaciół, żeby przestali się nienawidzić. Dzięki
temu Opiekunowie się uspokoją, odpuszczą nam trochę.
Przygryzłam wargę, zastanawiając się nad jego słowami.
- Chcesz już teraz popracować nad unią? Kiwnął głową.
- Doprowadzić do niej bezstresowo. Dzięki temu wszyscy łatwiej się przystosują, zamiast skakać
na główkę w październiku. Pomyślałem, że moglibyśmy się zabawić.
- Zabawić? Razem? - Mocniej przygryzłam wargę, żeby się nie roześmiać.
- Nie zaszkodzi nam - odparł cicho.
Śmiech zamarł w moim brzuchu, kiedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo poważnie mówi Liam.
Nie zaszkodzi, chyba że skoczą sobie do gardeł.
- To ryzykowne - zauważyłam.
- Chcesz powiedzieć, że nie umiesz kontrolować swojego klanu?
- Nie. Jasne, że nie. - Spojrzałam na niego ze złością. - Jeśli im każę, będą grzeczni.
- Więc nie powinno być problemu. Prawda? Westchnęłam.
- Na ciebie też wsiedli Opiekunowie? Ren oderwał oczy od mojej twarzy.
- Efron wyraził pewne zaniepokojenie moimi... zwyczajami. Martwi się, że będziesz
niezadowolona albo niepewna mojej wierności. - Przeżuł ostatnie słowo jak kawałek chrząstki.
Zgięłam się wpół ze śmiechu. Li zrobił urażoną minę.
- I należało ci się, Romeo. - Wycelowałam palec w jego pierś, imitując pistolet. - Gdybyś nie był
synem Payna, twoja wilcza skóra wisiałaby już nad kominkiem ojca jakiejś dziewczyny, której złamałeś serce. Liam posłał mi zaczepny uśmiech.
- Masz rację. - Oparł dłoń o szafkę tuż nad moim ramieniem. - Przez ostatni miesiąc Efron
przychodził do naszego domu co tydzień. - Jego uśmiech się nie zmienił, ale w oczach widziałam
niepokój.
Strach kazał mi chwycić go za koszulę i przyciągnąć bliżej.
- Co tydzień? - szepnęłam.
Skinął głową i przesunął dłonią po włosach, ciemnych juk espresso.
- Nie zdziw się, jeśli przyjdzie na ceremonię ze strzelbą - uprzedził.
Uśmiechnęłam się, ale oddech utknął mi w gardle, kied yLiam się nade mną pochylił. Jego usta
musnęły moje ucho. Odsunęłam się. Opiekunowie bardzo poważnie traktowali kwestię czystości
przedmałżeńskiej, nawet jeśli on nie.
- Chyba się niepokoją, że młode pokolenie może nie tańczyć tak, jak oni zagrają. Ale ja bym cię
nigdy nie zostawił przed ołtarzem, Lilio.
Walnęłam go w brzuch i natychmiast tego pożałowałam. Brzuch Liama był twardy jak kamień.
Potrząsnęłam obolałą dłonią i cofnęłam ją.
Chwycił mocno mój nadgarstek. Jego uśmiech nie zniknął.
- Niezły cios.
- Dzięki, że zauważyłeś. - Spróbowałam zabrać rękę, ale on wciąż trzymał mocno.
- Więc co myślisz?
- O wspólnym spędzaniu czasu? - Nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy. Był o wiele za blisko.
Czułam taki żar od jego ciała, że i mnie podnosiła się temperatura.
- Tak. - Jego twarz była centymetry od mojej. Pachniał wyprawioną skórą i drzewem
sandałowym.
- To się może udać - stwierdziłam, pewna, że lada chwila stopię szafkę. - Pomyślę o tym.
- Dobrze. - Cofnął się i puścił mój nadgarstek. - Na razie, Lilio.
Oddalił się tanecznym krokiem. Słyszałam, jak się śmieje, znikając w tłumie uczniów.


*Lilio - przezwisko, którego Rose nienawidzi

_______
Szkoła średnia to nie przelewki.
Postaram się dodawać rozdział w każdy poniedziałek :)

5 komentarzy:

  1. Świetny rozdział :)
    Ciekawe, kiedy spotka Niallera ;p
    Czekam na nn :3
    @LaVancesco

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobry rozdział i swietnie opisany
    :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej :) nominowałam Cię do Liebster Award. Więcej informacji na: never-let-her-die.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekam na next :) x

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział, kocham twojego bloga ^-^ kiedy next?

    OdpowiedzUsuń